20269
Nie darmo mówią, że nadzieja, to matka głupich. Miałam nadzieję na poprawę, a co mam? Gucio! Zawroty głowy robią się coraz bardziej dokuczliwe i nie mam pojęcia, co z tym począć. Nie mam pojęcia, z jakiego są powodu.
Pogoda dzisiaj już prawie jesienna, wakacje zaraz się skończą. Nowy rok szkolny. Przez większą część mojego życia pierwszy września był moim kamieniem milowym. Najpierw w związku ze szkołą. Początek roku był dla mnie wielką traumą. Zwłaszcza nieśmiertelny temat: jak spędziłeś wakacje? Jak? Jak zwykle, w domu, z książkami, które pochłaniałam na wariata. Nawet pozmyślać nie bardzo mogłam, bo mieścina mała i wszyscy wiedzieli, że nigdzie nie wyjeżdżałam. Ale to jeszcze szło znieść. Najgorsze, że zaraz w drugim tygodniu zaczynały się SKŁADKI. Chora robiłam się na samą myśl, że mam iść do matki i prosić ją o pieniądze na te cholerne obowiązkowe składki! Borze Szumiący, ile się nasłuchałam! A to, a śmo, a "niech cholera weźmie te szkołe i te pierdolone wymysły. Jakby wiedziała, to by łby poukręcała i rzuciła do kibla, nie musiała by teraz flaków z siebie wypruwać! Piniondze! A skąd ona ma brać te piniondze?! Zarobić to ni ma komu, a kałdunów do napasienia tyle!" Rok w rok, przez dziesięć lat. Bo po podstawówce poszłam do dwuletniej szkoły zawodowej. I na tym się skończyła moja edukacja na następne dwadzieścia trzy lata. Odchowałam Syna i zachciało mi się maturę robić, bo całe życie uwierał mnie jej brak. Cóż, zrobiłam, wieczorowo. Gdybym wiedziała, że tą decyzja strzelę sobie w kolano...
No, ale bez tego nie poznałabym Srebrzystego.
Komentarze
Prześlij komentarz