Posty

Wyświetlanie postów z 2022

20740

  „To nie liczba lat w twoim życiu się liczy tylko ilość życia w twoich latach.” Abraham Lincoln Jeśli to prawda, to niedługo osiągnę pełnoletniość.  Wiele dni życia wyparłam ze swojej świadomości. Wielu dni wyprzeć się nie udało. Jeszcze więcej zamknęłam w złotej szkatułce. Zaglądam  do niej, kiedy mi źle, kiedy życie przyciśnie bezlitośnie do ziemi.  Jeśli prawdą jest, że każdy szczęśliwy dzień przeżywamy po kilkakroć, to ilość życia w moim  życiu jest kompatybilna w metryką. I jeszcze tyle przede mną, mam nadzieję.  Zapowiadają mi się obecnie trudne lata. Mam wiarę, że podołam. Bo chcę. Bo przyszła pora spełnienie marzenia. a że będzie nielekko? Pestka. Przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.  

20729

 Jak tu się nie denerwować?  Dostałam od lekarza receptę na lek. Nie jest istotne, jaki. Odpłatność 50%. No, to do apteki, bo dokuczyło, kupić jak najszybciej i zażyć. I zaczęła się wędrówka ludów. Jedna apteka, druga, trzecia, kolejna... W ostatniej farmaceutka ulitowała się nade mną i powiedziała bez ogródek, że nie mam co biegać po mieście, jak jaka głupia, bo tego leku nie dostanę. Nie ma w sprzedaży, nie ma też w hurtowniach.  W każdej aptece dostanę zamiennik. Nazwa podobna, skład leku i dawka identyczna, tylko... producentem jest inna firma. Cóż, biorę! W końcu to tylko inna nazwa zamiennika, a producent jest mi obojętny! Do czasu. Okazuje się, że nie dostanę 50% dotacji, bo TYLKO LEK FIRMY, KTÓREGO NIE MA W SPRZEDAŻY I HURTOWNIACHJEST NA LIŚCIE LEKÓW REFUNDOWANYCH! Wniosek? Ktoś dał dobrą "wziątkę" komu trzeba, żeby  leki  tylko  jego produkcji NFZ refundowało. A pacjent, jak chce się leczyć, niech płaci! Albo zdycha, jeśli go nie jest stać. Qrwa mać! 

20726

  W każdej placówce medycznej w widocznym miejscu wisi tzw. karta praw pacjenta. Nie będę bawić się w cytaty, bo to mija się z celem. Jednakże jest tam zapis, że pacjent ma prawo do intymności. W teorii. Bo jak to wygląda w praktyce? Leży sobie rozebrana do biustonosza babeczka w dwumiejscowej kabinie w przychodni rehabilitacyjnej. Leży na brzuchu, zabieg już się kończy. Do tej pory była sama. Komfort, nie? Ano nie do końca. Kilka minut przed  zakończeniem zabiegu, do kabiny zostaje wprowadzony pacjent. Pacjent, nie pacjentka. Rehabilitant nie widzi nic nagannego w tym, że do kabiny, gdzie jest rozebrana kobieta wprowadza faceta. Tak! I bardzo jest zdziwiony, gdy kobieta mówi, że sobie takiego  braku intymności nie życzy. No bo przecież cóż wielkiego się stało? Że jest prawie goła, że obcy, obleśny facet  ślini  się na widok jej biustu? Ciekawi mnie tylko jedno - czy gdyby na miejscu tej kobiety była jego matka, żona, narzeczona - też nie widziałby problemu?

20715

 Od rana nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wiadomość, którą przekazała mi znajoma, wstrząsnęła mną mocno. Jutro pogrzeb jej siostrzeńca. Chłopak w wieku mojego Syna, a nawet trochę młodszy. Zmarł po trzech tygodniach leczenia szpitalnego. A raczej leżenia w szpitalu. Bo z tego, co mówiła, to leczenia  tam raczej nie było, nawet w sumie nie było konkretnej diagnozy. Do dolegliwości, z którymi tam trafił, doszło jeszcze zakażenie Covidem. Już w szpitalu. Nie wyobrażam sobie tego, co czuje jego Matka, która w dzień słyszy, że kryzys minął, a wieczorem dostaje wiadomość, że jej Dziecka już nie ma... Młody człowiek, przed którym było tyle planów idzie do piachu, a dziad z Żoliborza żyje. Jakie to niesprawiedliwe...

20707

1 listopada. Wszystkich Świętych. Obowiązkowa wizyta na cmentarzu. Ja nie lubię  tego rodzaju "obowiązku" i jeżeli tylko mam okazję i dobrą wymówkę, to daję sobie spokój z chodzeniem tam tego dnia. Raz, że często jest zimno, mokro i w ogóle be, dwa - denerwuje mnie ta rewia, która się wtedy uskutecznia. Żartowałam nie raz, że to święto, kiedy na spacer wyprowadza się martwe lisy, norki, karakuły, barany i inne futrzaki. W zasadzie to niezależnie od pogody zawsze się znajdzie parę nawiedzonych, które założą na siebie futra, nawet, jeśli temperatura jest mocno na plusie. Dobrze, zgoda, idziemy z wizytą do naszych zmarłych, a jak się idzie z wizytą, to i ubrać się trzeba odpowiednio. Może i niepotrzebnie się czepiam. Tylko, że dla mnie odpowiednio znaczy czysto, skromnie i odpowiednio do temperatury. Bywam na cmentarzu bez szczególnych okazji i pamiętam, jak cały rok wyglądają mogiły, których teraz nie widać spod kwiatów i zniczy. obraz nędzy. Przez cały rok nikt nie zagląda, b

20674

 Dzisiaj Synka imieniny. Chciałabym móc mu podarować to, o czym marzy. Ale musiałbym najpierw wygrać w lotto. Co mogę? Wspierać, być zawsze, kiedy tego potrzebuje, a był czas, kiedy nie było to możliwe. Nie narzucać Mu mojej wizji Jego szczęścia. Po prostu kochać. 

20663

 Wrzesień przepołowiony. Jak do tej pory, nie wydarzyło się nic, co dałoby mi kopa. Cieszy mnie to bardzo. Wystarczy, że pogoda działa na mnie depresyjnie.  Staram się nie dać chandrze, czytam, co w ręce wpadnie, ale na tak zwane  ambitne lektury nie mam ochoty, a współczesne "kobiece" czytadła pisane są schematycznie. Nudzi mnie to. Pobawiłabym się szydełkiem, drutami, haftem. Cóż, to  u ž se to nevrátí, bezcitná ženo! Po co więc kupowałam muliny, kordonki, włóczki? Kiedy pracowałam, nie miałam czasu na robótki, kupowałam z myślą o emeryturze. A tu figa z makiem. Zdrowie siadło tak, że hobby poszło się grzać gdzie indziej. Bo co można zrobić szydełkując lub haftując góra piętnaście minut dziennie? Chyba tylko sznurek, na którym przyjdzie się powiesić.  

20645

  Za rogiem czai się wrzesień. Miesiąc, który lata temu zaważył na całym moim życiu. Nie był przyjazny.  Dopiero pięć lat temu pierwszy dzień września przestał być dla mnie traumą.  zobaczymy, co przyniesie w tym roku...

20639

 Ból wrócił po tygodniu brania leków. Mam dość dbania o skurwiela, żeby mu dobrze było. odstawiam leki, niech się dzieje, co chce. albo nauczę się z nim żyć, albo... niech mnie w doopę pocałuje. Ile można!

20634

 Sierpień działa na mnie źle. Od zawsze. Jestem dzieckiem lata i depresyjnie działają na mnie wydłużone, sierpniowe cienie, kamieniem na piersi leży duszny upał. Nie podoba mi się kolor nieba. Zieleń już nie tak świeża, jak w czerwcu, dnia ubywa w zastraszającym tempie. Noce duszne, przywołujące demony. Senność niesenna dokuczająca w czasie dnia. Sierpień. A ja liczę dni, kiedy znów będę tam, gdzie jest chyba moje miejsce. Wiem, ze mało prawdopodobne, bym mogła tam być dłużej, niż dwa lipcowe tygodnie, ale pomarzyć zawsze można. 

20566

  Na wieczornym spacerze rozmawiałam przez telefon ze Srebrzystym. Ja zakończyłam rozmowę. Nie podoba mi się, że każde moje własne zdanie na jakikolwiek temat kwitowanie jest cholernym „marudzisz”. Kiedyś tak nie było. Mój mąż szanował to, że mam własne zdanie, czasem nawet przyznał mi rację. Teraz w odpowiedzi jest „marudzisz”. Rozłączyłam się. Nie mam ochoty wysłuchiwać pouczeń, że jest inaczej, niż ja mówię. On ma własne zdanie i punkt widzenia, ja patrzę swoimi oczami i nie podoba mi się to, co widzę. I mam prawo powiedzieć , co o tym myślę. Nie agituję, nie przekonuję, nie narzucam własnego widzenia świata, wyrażam tylko swoje zdanie. I tego samego chcę w zamian. A skoro mój Mąż nie chce tego przyjąć do wiadomości, to nie zamierzam ciągnąć na siłę rozmowy, nie zamierzam „marudzić”. Wolę się rozłączyć i nie psuć sobie nastroju, bo zdania nie zmienię. A na poprawę nastroju pozwoliłam sobie na lampkę martini przed snem. 

20563

 Goście. Lubię, nie powiem. Ale takich, którzy wiedzą, kiedy zakończyć wizytę. Niestety, mam pecha. Jestem mało asertywna, albo naiwna. Myślałam,  że sam fakt mojego naprawdę złego samopoczucia, widoczny zresztą, spowoduje że jeśli nie gość, to Mąż domyśli się, co jest i zakończy spotkanie. Tiaaa. Tak im się fajnie rozmawiało przy kieliszku cytrynowej naleweczki - nie, nie nadużywali, - że spotkanie przeciągnęło się do wieczora dnia następnego.  Choć minęły już cztery dni, ja dalej nie mogę moich zwłok zebrać do kupy. Nigdy więcej gości!

20549

 Powoli dochodzę do siebie, po  wizycie u lekarza. Zadziałało prawo Murphy'ego. Wszystko, co mogło pójść źle- źle poszło. Tak długo, jak dzisiaj- nigdy jeszcze nie trwała wyprawa do cholernej Łodzi.  Wizyta u lekarza na godzinę trzynastą, ale trzeba być rano, bo konieczne badania musze wykonać w dniu wizyty. Więc wyjazd o siódmej rano, żeby zdążyć. Najpierw podstawowe- tu poszło w miarę przyjaźnie, aż zaskoczona byłam, bo odkąd sięgnę pamięcią, kolejka do punktu pobrań wiła się zawsze jak wściekły wąż. A tu- dziesięć minut stania i gotowe. Może dlatego, ze piątek? Dalej nie było już tak miło.  Kolejne badanie - sprzęt zepsuty od dwu miesięcy. Nie zrobią. Trzeba jechać na Pomorską, tam wyznaczą termin - czyli jeszcze jedna wizyta w tym cholernym mieście. I nie ma po co wchodzić do lekarza bez tego badania. Robię je raz na rok i zawsze jest pod górkę.  A to zmiana adresu przychodni, bo covid, a to gówno wybiło rurami i zalało podłogę w pomieszczeniu, gdzie wykonuje się badanie i nowy

20513

 Trudnych dni ciąg dalszy. Sprawa stanęła w martwym punkcie, nie bardzo wiem, jak ja ugryźć. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze.  Minęły święta. Po raz pierwszy od lat spędzone z Synem i Jego Rodziną. Do tej pory jeździł z Żoną do jej rodziców. W każde święta. Tym razem na przeszkodzie stanęła praca. Ich praca. Było miło i rodzinnie.  Od lat w te dni towarzyszyłam Mężowi u jego rodziców. Mimo, iż wszystko zawsze było jak z obrazka lub reklamy, nie czułam się tam dobrze. Teściowa świetnie grała doskonałą panią domu. Niestety, potwór potrafi. Od dwu lat mam to z głowy. Żałuję, że dawałam się wodzić za nos. I nie tylko ja. 

20481

 Biję się z myślami. Mocno się biję. Ciekawi mnie, jak długo będą schodziły siniaki. Muszę podjąć ważną, życiową decyzję. Sama. I sama ponieść  jej konsekwencje.  Muszę zrobić coś, co nie zostanie zaakceptowane przez moją rodzinę.  Trudno. z Zbyt długo żyłam pod presją, "aby tylko nikogo nie urazić". Oni jakoś nie mieli z tym problemu. Konsekwencje i tak ponosiłam zawsze ja.  Już mam serdecznie dosyć. Dla ich wygody nie poświęcę tego, co dla mnie najdroższe, najważniejsze- szczęście i spokój mojego dziecka. 

20463

Źle mi. Bardzo źle. Muszę wejść do gawry, zniknąć i nie być. Choć przez chwilę. 

20453

 Mam fikcyjne konto na FB, mało znajomych. W zasadzie tylko rodzina i naprawdę bliscy mi ludzie z poza rodziny.  A skoro konto jest fikcyjne, to i data urodzenia także... Bawi mnie, kiedy ludzie, wydawałoby się najbliżsi, nie pamiętają, że właśnie tego dnia robię się starsza o cały rok. W zasadzie źle się wyraziłam - nie bawi mnie, ale zastanawia i- nie ukrywam- jest mi odrobinę przykro... Nie, nie idzie mi o prezenty, kwiaty, życzenia. Nie. Przeraża mnie, jak bardzo oddalamy się od siebie, jak bardzo mało istotne robią się więzi międzyludzkie. Nie chce nam się nawet pamiętać o tym, że żona, siostra, ciotka , koleżanka ma swoje święto. Nie zaprzątamy sobie tym głowy. Po co? Facebook przypomni. A że w innym terminie? Co to zmienia, skoro nasze życzenia nie są szczere, nie wypływają z serca, tylko są sztampowe, najlepiej wrzucić gifa z serduszkiem, albo brokatowymi kwiatami i motylkiem, który tak uroczo macha skrzydełkami... Ech, Czasy!  Zastanawiam się, kiedy ja zapomnę te ważne dla mni

20426

Kończę robić chustę. Wpadł mi jakiś czas temu motek ombre i zamarzyła mi się chusta. Która to z kolei? Jakby dobrze policzyć, to chyba szósta. Zawsze, kiedy zaczynam robótkę, obiecuje sobie, że ta już na pewno będzie moja. Tiaa. Z tych „moich” dwie nosi Synowa, jedną nieopatrznie dałam teściowej. Tej najbardziej żałuję. I nie z powodu, że była jakaś wyjątkowa – sobie zresztą zrobiłam identyczną- ale dlatego, że ta kobieta zupełnie na nią nie zasługuje. I nie chodzi tu o jej stosunek do mnie. Ja mam na nią „wylane”. Muszę jednak przyznać, że aktorka z niej świetna. A jeśli chodzi o manipulację, to pisiorski kaczor przy niej to miękka buła. Ale wracając do mojej robótki. Jestem wściekła. Zabraknie mi może stu metrów , żeby ją zakończyć pełnym motywem. Płakać się chce. Trzeba będzie pruć. Bardzo lubię robótki. Szydełko, druty, a najbardziej haft krzyżykowy. Był czas, kiedy nakupowałam kordonków, mulin, kanwy. Ot, zapasy „na emerytalny czas wolny”. Leżą teraz popakowane w pudła

20421

Ścięłam się z Mężem. W zasadzie niby nie było o co, a jednak. Będzie długo. To, co w kwietniu zeszłego roku braliśmy za covid – covidem nie było. Właściwy dopadł nas na początku grudnia . I nie pomogły szczepienia. Zaraził nas teść. Przywlókł ro z ośrodka, do którego chodzi na kilka godzin dziennie. Szczepiony, a jakże! Nawet trzema dawkami! My zresztą też, tyle, że dwoma. Stary wspominał coś, że mało teraz ich przychodzi, bo stale któreś chore. Zapomniał tylko powiedzieć, że na covid. I nastał dzień, kiedy Małżonek spędził z tatusiem dłuższy czas, poszedł do niego naprawić coś, co się udało tatulowi skutecznie unieszkodliwić. Baba jestem, ale nawet moja lewa noga nie jest tak a-techniczna, jak teść. Ale wiadomo, zepsuł, trzeba pomóc i naprawić, jak się da. Było to we wtorek, powtórka w czwartek. W piątek tatulo pojechał do córki, jak zwykle na weekend. Dobre pół godziny jazdy samochodem. W niedzielę Mąż w pracy (doba), ja w domu. Rozmawialiśmy przed południem, że chyba coś