Małżonek pojechał zarabiać. Ja z jego ojcem. Nie wiem, czy podołam. Staram się, ale jeżeli on przekroczy granice, które wyznaczyłam, nie wiem, jak zareaguję.
Pacjencie, lecz się sam. D o lekarza na piętnastą czterdzieści. Odebrałam wynik i cholera mnie wzięła. Kurwa! Oczywiście była obsuwa i weszłam później. I dowiedziałam się, że jeszcze trochę i wątrobę będę zbierała i nosiła w reklamówce ze sobą. Albo wrzucę na patelnie i usmażę dla jakiegoś zombiaka. Rozleci się od leków przeciwgrzybicznych. Za długo je biorę a efektu żadnego. Lekarz POZ wyczerpał już swoje możliwości. Cóż, trzeba szukać pomocy gdzie indziej. Gdzie? Lekarka nie wie. Został Doktor Google. Dobrze, że miałam jeszcze wizytę u fizjoterapeuty. W ciągu kliku minut nakreślił mi plan leczenia i zaproponował dietę i probiotyki, które powinny pomóc. Kiedy? Jak dobrze pójdzie, to potrwa ten taniec rok do trzech lat. Oczywiście probiotyku, który mi polecił, w aptece nie było. Jutro ma być rano. Drogi. Opakowanie na 5 dni 126 zł. Mam brać co najmniej przez pół roku. Cóż, nie dam grzybowi zeżreć mnie od środka, będę walczyć. Mam o co.
„To nie liczba lat w twoim życiu się liczy tylko ilość życia w twoich latach.” Abraham Lincoln Jeśli to prawda, to niedługo osiągnę pełnoletniość. Wiele dni życia wyparłam ze swojej świadomości. Wielu dni wyprzeć się nie udało. Jeszcze więcej zamknęłam w złotej szkatułce. Zaglądam do niej, kiedy mi źle, kiedy życie przyciśnie bezlitośnie do ziemi. Jeśli prawdą jest, że każdy szczęśliwy dzień przeżywamy po kilkakroć, to ilość życia w moim życiu jest kompatybilna w metryką. I jeszcze tyle przede mną, mam nadzieję. Zapowiadają mi się obecnie trudne lata. Mam wiarę, że podołam. Bo chcę. Bo przyszła pora spełnienie marzenia. a że będzie nielekko? Pestka. Przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Pierwszy tydzień, pełny tydzień nowego roku już za mną. Trudny czas. Znów się poddałam. Nie potrafię nauczyć się asertywności. Po raz kolejny ktoś decyduje za mnie. Nie protestowałam, kiedy usłyszałam, że urlop po raz kolejny spędzę w towarzystwie rodziny męża. Zabolało. Na siedem ostatnich lat, wczasy spędzaliśmy z dziećmi męża trzy razy. Opłacony pokój dwuosobowy, z tak zwaną dostawką, którą "udzielamy" jego pociechom. Im to odpowiada, bo nic ich nie kosztuje, mi niekoniecznie. Pierwsza pojechała z nami jego córka. Z dziewczyną jakoś mnie wydawało mi się to uciążliwe. Poza ciągle zajętym prysznicem, zamkniętym na głucho w nocy oknem- bo komary - dało się wytrzymać. Przeważnie plażowała. Mąż miał z kim pływać kajakiem, łódką. Ja w tym czasie siedziałam w pokoju, na balkonie. Pilnowałam psa. Jeśli udało mi się wyrwać samej, to rzadki i nie na długo. Z ulgą wracałam do domu. Kolejnego roku mąż zaprosił "na przylepkę" swojego syna. Jechałam na wczasy na tylny
Komentarze
Prześlij komentarz