20421


Ścięłam się z Mężem. W zasadzie niby nie było o co, a jednak. Będzie długo.

To, co w kwietniu zeszłego roku braliśmy za covid – covidem nie było. Właściwy dopadł nas na początku grudnia . I nie pomogły szczepienia.

Zaraził nas teść. Przywlókł ro z ośrodka, do którego chodzi na kilka godzin dziennie. Szczepiony, a jakże! Nawet trzema dawkami! My zresztą też, tyle, że dwoma.

Stary wspominał coś, że mało teraz ich przychodzi, bo stale któreś chore. Zapomniał tylko powiedzieć, że na covid.

I nastał dzień, kiedy Małżonek spędził z tatusiem dłuższy czas, poszedł do niego naprawić coś, co się udało tatulowi skutecznie unieszkodliwić. Baba jestem, ale nawet moja lewa noga nie jest tak a-techniczna, jak teść.

Ale wiadomo, zepsuł, trzeba pomóc i naprawić, jak się da.

Było to we wtorek, powtórka w czwartek. W piątek tatulo pojechał do córki, jak zwykle na weekend. Dobre pół godziny jazdy samochodem.

W niedzielę Mąż w pracy (doba), ja w domu. Rozmawialiśmy przed południem, że chyba coś go bierze, zimno mu, chyba skutek sobotniej pracy na dworze. No, cóż, grudzień, mógł się przeziębić. Wieczorem Mąż zadzwonił, żebym zaniosła zaraz, jeszcze przed powrotem ojca, termometr do jego mieszkania, bo ojciec w sobotę miał prawie czterdzieści stopni gorączki.

Na przemian zrobiło mi się zimno i gorąco. Ale termometr zaniosłam.

W poniedziałek mąż wrócił, zjadł śniadanie i zmierzył gorączkę. Trzydzieści osiem i pięć. No, fajnie! Tatuńcio dzwoni, że skontaktował się z lekarzem i lekarz kazał mu zrobić test. Aleeeee – na ten test niech go rodzina zawiezie, bo na karetkę będzie musiał długo czekać!

No, zjeb, nie lekarz! Mąż zainterweniował, przyjechali, test zrobili, wynik – czekajcie. Mąż cały dzień to rozbierał się, to ubierał- gorączka spadała- było mu gorąco, rosła- zimno. Prosiłam, żeby do lekarza- nie, bo mu kwarantannę zrobią, a tu taka ważna praca... Dopiero jak na niego ryknęłam to się opamiętał. Zorganizował zastępstwo.

Następnego dnia- wynik testu teścia- pozytywny. Czyli, sprawa jasna. Mąż na pewno od niego złapał, a ja na razie trzymam się dzielnie, choć, nie powiem, strach mnie ogarnął. Nie tylko o siebie. Mąż ma nadwagę i nadciśnienie, ja ŁZS, od kilku lat biorę immunosupresanty. Może być wesoło.

I było. Ja dostałam pierwszych objawów we czwartek – ból gardła, gorączka, katar. Dobrze, że gorączka niezbyt wysoka. W piątek straciłam węch, mąż kilka godzin po mnie. I żeby nie zwariować żarty sobie stroiliśmy, że możemy sobie teraz pozwolić na żarełko wiatropędne, nie będzie czuć, jedynie szkoda psa.

Nie byliśmy u lekarza, choróbsko przeszło łagodnie, Mąż ma urlopu od groma, więc powiadomił w pracy o sytuacji, że „samouwięzienie” uskuteczniamy (ja nie pracuję od kilku lat). I tak żeśmy w zgodzie przechorowali. Ja jedynie swoją reumatolog powiadomiłam, wysłuchałam rad i tyle.

Myślałam, że już do covida nie będziemy wracać ani myślą, ani słowem. A jednak.

Okazało się we święta, że mój Syn zachorował. Długo ważyło się, czy Wnuś też, ale na szczęście? okazało się, że Mały ma... szkarlatynę, nie covid. Synowa pracuje, jest potrzebna na oddziale, bo brak rąk do pracy. I syn po zwolnieniu z kwarantanny wziął opiekę na Młodego.

I się zaczęło.

Zbrodnia! Bo kolegom z pracy (pracują z Mężem w jednym zakładzie) plany zarobkowe pomieszał! Bo niepoważny. Bo... . No tych bo, było od groma. I tu mój wqrww wziął górę. Niby dlaczego mój Syn ma dostosowywać się do planów kolegów kosztem swojej rodziny? Czy dla niego ma być ważniejsza wygoda i dostatek dziecka kolegi tego i śmego, a nie jego własnego? Oj, Mężuś mocno przegiął!

Dziwne tylko, że szybko zapomniał, kto tej całej kołomyi jest "winny". Tatuś  zaraził jego, on załatwił mnie, dwóch kolegów z pracy, od jednego z nich covida "kupił" mój Syn, że już o rodzinie siostry Męża nie wspomnę...

A jak braliśmy ślub, braliśmy się nawzajem „z dobrodziejstwem inwentarza”. Tak. Z dobrodziejstwem. Inwentarza, ale pod warunkiem, ze ten inwentarz jest prywatnym inwentarzem mojego Męża.

Komentarze

  1. no tak, szczepienie nie uchroni przed zarażeniem ale może łagodniejszy przebieg zapewni.....po przeczytaniu Twojego posta, wróciły do mnie słowa mojego, już nie mojego perfekcjonisty...: "Ty przywlokłaś zarazę i jak mi coś się stanie to cię zab...."......ot i męski gatunek....zdrówka życzę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczepienie, jak każde - nie uchroni. Ale dzięki szczepieniu wszyscy przeszliśmy covid lżej, niż można się było spodziewać. Gdy miesiąc przed covidem miałam anginę - no to mnie wtedy mocno przeczołgało! Covid przy tym to był naprawdę baaardzo mały pikuś.
      Ja nie miałam w zamyśle stygmatyzować teścia, jako tego, który winien jest całemu zamieszaniu. Bo tak naprawdę covid szaleje i złapać go można wszędzie za progiem domu. Zdenerwowało mnie tylko podejście mojego Męża, ale tak naprawdę mimo, że potrafi być wkurzający, to dobry człowiek. A ja wygarnę, co myślę i ... kocham dalej. Pozdrawiam. Twój blog przeczytałam jakiś czas temu "od deski do deski" i cieszyłam się, że masz taki fajny ogródek i las blisko...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

20781

20047

20740